Pierwszą edycję w 2016 roku poświęciliśmy błędowi, błądzeniu, pomyłce – rozkładaliśmy te pojęcia za pomocą języka filozofii, psychologii, matematyki, sztuki i fizyki. Tak utarło się nasze myślenie o działaniach interdyscyplinarnych, łączeniu dziedzin i języków tych dziedzin, które na pierwszy rzut oka wydają się obce. Błąd mający negatywne konotacje jest naturalnym elementem uczenia się i ludzkiego życia. Staraliśmy się stworzyć wydarzenia, które będą pokrzepiające, ale też stymulujące do pracy ze swoją głową. Festiwal odbył się w Stacji Muranów.
Rok później pod hasłem „Nowość! Wszystko już było” skupiliśmy się na czasie i na tym, co robi zkulturą. Czy wszystko już było i żyjemy w kulturze nieustającego powtarzania? Czy innowacja naprawdę jest innowacyjna? Co wymóg kreatywności i obsesja oryginalności z nami robią? Odkurzyliśmy stare kategorie i poszukiwaliśmy nowości w różnych dziedzinach. Była filozofia, astronomia, informatyka, ekonomia, bioart i lastryko. To ostatnie uczyniliśmy motywem graficznym festiwalu – jako coś co było i co wraca do łask.
Rozmawialiśmy o tym, czym jest wiedza i jaki mieliśmy do niej stosunek. Żyliśmy w czasach kultu wiedzy, ogromnej wiary w naukę, łatwego i szybkiego dostępu do informacji, gromadziliśmy dane na niespotykaną dotąd skalę. Amerykańscy naukowcy codziennie coś udowadniali, a my chodziliśmy na kursy wszystkiego i zdobywaliśmy certyfikaty. Pytanie brzmiało, czy faktycznie mieliśmy taki łatwy dostęp do wiedzy, i czy jej ilość nie wpływała na jakość. Coraz częściej słyszeliśmy, że już się nie czyta, tylko przegląda książki. Z drugiej strony poziom skomplikowania i ilości wiedzy przerastały każdego przeciętnego obywatela tej planety. Ostatnią osobą, która wiedziała wszystko, był Leibniz, a nam pozostało jedynie zadawanie pytań naszym przeglądarkom internetowym…
Wsłuchaliśmy się w to, co do nas mówiliście w tamtym roku, dlatego podczas 4. edycji Festiwalu Myśli Abstrakcyjnej chcieliśmy wrócić do podstaw. Zajmowaliśmy się rozmową, komunikacją, porozumieniem, połączeniem i ich brakiem. Wszyscy doskonale znaliśmy to uczucie, kiedy ktoś do nas mówił, a my tylko przebieraliśmy nóżkami, żeby jednym susem wbić się w chwilę ciszy i powiedzieć swoje. Dlatego uznaliśmy, że wyjdzie nam na dobre, jeśli czasem się zamkniemy – żeby usłyszeć, zrobić miejsce dla innego, a czasem utulić się i wsłuchać w siebie. Początki mogły być trudne, dlatego zachęcaliśmy Was do rozmowy przy jedzeniu. Niemówienie z pełną buzią miało sens – można się było zamknąć, spokojnie przeżuwać i słuchać. Było to najlepsze ćwiczenie z uważności!..
Festiwal miał formułę rozproszoną – trochę jak podchody, a trochę jak wystawa, którą można było odbierać w dowolnym czasie. Podczas festiwalu rozbrajaliśmy różne podejścia do wyobraźni. Rozmawialiśmy o tym, do kogo należała i w jaki sposób mogła nam pomóc w tworzeniu bardziej zrównoważonego świata. A przede wszystkim wyobraźnię ćwiczyliśmy. Zastanawialiśmy się, w jaki sposób wyobraźnia mogła uratować nasz świat, skoro częściej mówiło się o jej kryzysie. Jak tworzyć nowe rozwiązania, skoro mieliśmy poczucie, że wszystko już było, a nowa mogła być już tylko apokalipsa? Byliśmy zalani obrazami, gotowymi doświadczeniami, pozbawieni przestrzeni do negocjacji i wspólnego działania. Balansowaliśmy pomiędzy nieustającą płynnością, wielością wszystkiego i jednoczesnym skostnieniem reguł, systemu i granic…
Szybciej, więcej, mocniej, bardziej. „Bądź efektywny, bądź kreatywny, w produktywny sposób spędzaj czas wolny”. Też mieliście wrażenie, że czas już w zasadzie nie był Wasz? Kapitalizm zasysał nas, kazał produkować więcej i więcej, generował potrzeby, zawłaszczał czas, utożsamiał nas z działaniami i pracą, którą wykonywaliśmy. Byliśmy zmęczeni, wyeksploatowani, ledwo zipaliśmy, a trzeba było robić kolejne rzeczy, działania i… kolejne festiwale.Podczas 6. Festiwalu Myśli Abstrakcyjnej analizowaliśmy własne uwikłanie i przyglądaliśmy się temu, co nas wszystkich eksploatowało. Tworzyliśmy też pomysły na odzyskanie czasu wolnego, pracy, która nie alienowała, oraz swobody kreatywności i twórczości (bez zamówień, oczekiwań rynku).
W momencie, kiedy zmagaliśmy się z wieloma kryzysami, towarzyszyła nam niepewność, wypalenie i poczucie straty — trochę na przekór, trochę z potrzeby, chcieliśmy zastanowić się, jaką rolę w tym czasie mogła odgrywać przyjemność. Czy mogła pomóc nam w regeneracji, a może była czynnikiem niezbędnym do przetrwania? Badaliśmy różne uniwersa przyjemności, szukaliśmy tropów, kto miał wpływ na to, co było uważane za przyjemne, a co nie. Zastanawialiśmy się, czy przyjemność powinna mieć granice. A może maksymalizowanie przyjemności powinno być naszym obowiązkiem etycznym? Dlaczego Fran Lebowitz uważała, że sformułowanie guilty pleasure to jakieś nieporozumienie?
W czasach, w których wiele mówiło się o niezliczonych kryzysach, a nad ludzkością stale unosiło się widmo rychłej katastrofy, chcieliśmy w miejsce wszelkich dystopii o różnych wersjach końca powrócić do myślenia utopijnego, które miało potencjał emancypacyjny. Potencjał ten, poprzez umożliwienie dostrzeżenia różnych podmiotów, tożsamości i obszarów tego, co wspólne, pozwalał niszczyć pozór „naturalnego porządku”, a to, co jawiło się jako konieczne i nieuchronne, mogliśmy pomyśleć jako jedynie przygodne. W ramach tegorocznej edycji przyglądaliśmy się więc utopiom nie tylko jako projektom czy wizjom lepszego świata, ale przede wszystkim jako praktykom i przesunięciom — miejscom, w których zmiana była możliwa już wtedy.
Co miałyśmy z tego – z tych wszystkich algorytmów, „inteligencji” i maszyn? Zadawałyśmy to pytanie, bo tym, co nam towarzyszyło w miarę powstawania kolejnych, coraz bardziej zoptymalizowanych, zautomatyzowanych i wyrafinowanych technologii, nie był strach przed zastąpieniem przez nie człowieka ani wiara w otwierające się przed nim nieskończone korzyści, ale złość. Znów było o nas bez n a s, technologiczne zyski były prywatne, a ich koszty ponosiło całe społeczeństwo. Technologie były materialne, potrzebowały wody, energii i kabli biegnących po dnie oceanu, pośredniczyły i funkcjonowały z nami w relacjach, współistniały w społecznej i kulturowej sieci. Tymczasem wciąż pozostawały dla nas ukryte za niedostępnym, specjalistycznym językiem i strzeżonymi murami przedsiębiorstw. Byłyśmy przekonane, że nie musiałyśmy znać się na kodowaniu, by współdecydować o tym, komu i po co technologie miały służyć, a nasza złość mogła przerodzić się w energię do działania na rzecz tego, co wspólne. Podczas festiwalu badaliśmy, jak nowe technologie wpływały na naszą planetę, jej zasoby i ich dystrybucję, nasze instytucje, relacje, pracę, psychikę i tożsamość. Zastanawialiśmy się, czy kult obiektywizmu, efektywności i danych rzeczywiście wspierał nasz rozwój i służył realizacji naszych potrzeb. Poszukiwaliśmy w technologii emancypacyjnego potencjału, uczyliśmy się stawiać cyfrowy opór i sprawdzaliśmy nasze adaptacyjne granice. Zastanawialiśmy się również, jak technologie mogły być uwspólniane i wspierać inne wspólne dobra.